poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 1

     To dość dziwne uczucie, kiedy po siedmiu latach nieobecności, nagle pojawiam się w rodzinnym domu, w miejscu, w którym stawiałam swoje pierwsze kroki, wypowiadałam pierwsze słowa, zawierałam pierwsze znajomości, przeżywałam pierwsze zauroczenie, pierwszy pocałunek, pierwsze złamane serce. Miałam tutaj swoją ekipę, z którą zawsze chodziłam na plac zabaw i na boisko. Uwielbialiśmy łazić po starych budowlach, co nie było za bardzo bezpieczne, ale byliśmy dziećmi. Ekipa składała się z praktycznie samych chłopaków, jedynie ja i moja przyjaciółka z dzieciństwa Oliwia, byłyśmy tam dziewczynami. Dwóch piętnastolatków, trzech jedenastolatków i my – dziesięcioletnie dziewczynki. Kiedy wyjechałam z rodzicami do Los Angeles w pogoni za ich sławą, przez jakiś czas nie mogłam się odnaleźć. Wszystko było inne niż na wsi. Inni ludzie, inne miejsca, inne zasady. Spodobało mi się w tym miejscu, to tam spędziłam najlepsze chwile swojego życia. Przeżyłam swoje kolejne „pierwsze razy”. Pierwsza impreza, pierwszy łyk alkoholu, pierwszy papieros. Szczerze mówiąc rzeczy, które robiłam w Polsce, a te które zdarzyły się w LA zdecydowanie się różnią.

- Jesteśmy na miejscu – z zamyślenia wyrwała mnie ciocia Karolina, która odebrała nas z lotniska w Krakowie, ponieważ Suszkowice były jakieś czterdzieści minut od tego miasta. 
- Super. Uwięziona tu na dwa miesiące - wypuściłam powietrze z płuc, wysiadając z samochodu. Nie miałam ochoty tam spędzać wakacji, ponieważ wiedziałam, że będę się nudzić. 
- Kelsey! Jason! - przywitali nas babcia z dziadkiem głośnymi okrzykami radości. To dość dziwne, że miałam angielskie imię chociaż pochodziłam z Polski, prawda? Mój tata z pochodzenia był Brytyjczykiem, kiedy przyleciał do Polski w poszukiwaniu pracy, natknął się na moją mamę, znalazł i pracę i kobietę swojego życia. Takie romantyczne, że aż mi niedobrze... 
- Tak, tak cześć... - powiedziałam obojętnie. - Fajnie, że cieszycie się, że mnie widzicie, też bym na waszym miejscu się cieszyła patrząc na kogoś takiego jak ja, ale niestety, jestem strasznie zmęczona i planuję udać się do mojego apartamentu... Zgaduję, że tu takiego nie dostanę, więc wystarczy tylko pokój z ładnym widokiem - uśmiechnęłam się sztucznie.
I co tak stoicie? Nie rozumiecie pojęcia : "jestem zmęczona"? 
- Pokój z ładnym widokiem? Oh, tak! Mamy taki specjalnie dla ciebie, księżniczko - uśmiechnęła się babcia. 
***
- Żartujesz, prawda? Mam nadzieję, że jest tu chociaż osobna łazienka - wymamrotałam. Ten pokój był taki, taki... Zwyczajny. Pamiętałam jedynie, że kiedyś należał on do mnie. Nie rozumiałam, jak mogłam tam mieszkać. Byłam strasznym bezguściem. Na wprost wejścia znajdowało się duże łóżko z różową pościelą w jasnego koloru paski i serduszka, obok stała biała szafeczka. Po lewej stronie znajdował się balkon, nie duży, nie mały, taki średniej wielkości, a tuż obok była umiejscowiona biała toaletka z dużym lustrem i szufladką. Babcia poklepała mnie po plecach i wychodząc z pomieszczenia powiedziała :
- Witaj w domu - po jej słowach poczułam niesamowite ciepło w moim zziębniętym sercu, którego nie czułam już od lat. Czasem zastanawiałam się czy to małe pikadło jeszcze tam jest.
- Ugh! - padłam na łóżko, twarz kryjąc w pościeli. Czułam, że to będą najgorsze wakacje w moim życiu.
   Wyciągnęłam z kieszeni mój telefon w poszukiwaniu wifi. Niestety, jak się okazało, w tej dziurze nie wiedzieli co to jest Internet. Szybko włączyłam mój pakiet i od razu kliknęłam na aplikację messengera, wchodząc na rozmowę z moją najlepszą przyjaciółką - Scarlett.
"OMG! Jestem tu od kilkunastu minut, a już nie mogę wytrzymać! RATUJ!"
Dziewczyna nie była online, dlatego wyłączyłam telefon i położyłam się na łóżku głęboko oddychając. Zza okna cieple promienie słoneczne wpadały do pokoju. Postanowiłam nie siedzieć tam dłużej i wyjść gdzieś. Przebrałam się w jeansowe shorty i luźny t-shirt, który włożyłam do dolnej partii stroju. Do tego moje białe converse i torebka z rzeczami, które zawsze nosiłam przy sobie.
Gdy zeszłam na dół, nie widziałam nikogo, dlatego po cichu wymknęłam się z domu i poszłam w pierwszą lepszą stronę. Nie pamiętałam za dobrze tej okolicy, jedynie parę miejsc utkwiło mi w pamięci. Idąc w nieznaną dla mnie stronę, wyciągnęłam z torebki papierosa, którym już po chwili się zaciągałam.
- Kogo ja tu widzę? Kelsey Watson! - usłyszałam okrzyki jakiegoś kolesia, który siedział koło mini skate parku z grupką znajomych. W mgnieniu oka pojawił się przy mnie, robiąc kółka na swojej deskorolce wokół mojej osoby. Wyglądał znajomo, ale niestety nie mogłam sobie przypomnieć jak się nazywa.
- Pewnie mnie nie pamiętasz, co? - uśmiechnął się, zarzucając swoją kasztanową grzywą, która zasłaniała jego czoło.
- No nie specjalnie - odwzajemniłam niepewnie uśmiech.
- Kamil Patelski - i w tym momencie dosłownie wszystko mi się przypomniało.
- Oh tak. Złamałeś mi serce kilka lat temu - zaśmiałam się.
- Oj nie zrobiłbym już tego ponownie - zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. Od zawsze był taki płytki, pewny siebie, zabawny i odważny, co strasznie mnie w nim kręciło.
- Dołączysz do nas? - zapytał przerywając niezręczną ciszę.
- Nie, dzięki. Chciałabym pobyć trochę sama - stchórzyłam. Nie pamiętałam praktycznie nikogo z nich i pierwszy raz od dawna nie byłam pewna siebie. Po chwili pożegnaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę.
   Spacerowałam dobre trzy godziny, co strasznie mnie zmęczyło. Wróciłam do domu. Od razu dostałam pouczenie od wujka, że nie wychodzi się nie mówiąc nic nikomu. Zignorowałam jego gadanie i poszłam do swojego pokoju.
   Był już wieczór. Z jednej z walizek wypakowałam moje kosmetyki i pognałam do łazienki, w której spędziłam półtorej godziny. Zawsze dbałam o swój wygląd, dlatego poranna i wieczorna pielęgnacja zajmowała mi sporo czasu. Około godziny dwudziestej drugiej leżałam już w łóżku czytając modowe czasopisma, gdy nagle przerwał mi dźwięk sms'a.
"Jestem przed domem, jeśli możesz, wyjdź na chwilę. D :)"
"D"? Kim jest do cholery "D"? Nie ukrywam, od zawsze byłam odważna, uwielbiałam wyzwania i uczucie strachu. Wyszłam z pokoju po cichu schodząc na dół po starych, skrzypiących schodach. Uchyliłam drzwi, rozglądając się trochę. Moją uwagę przykuła postać chłopaka z kapturem na głowie. Było ciemno, więc nie widziałam kim on jest.
- Kels! Nie bój się, to ja, Damian. Mam ważną sprawę - syn cioci Karoliny i wujka Maćka zawsze był spoko. Lubiłam z nim spędzać czas, gdy przylatywali do nas, do Los Angeles, bo interesowało nas to samo, imprezy.
- Damian! Tak dawno cię nie widziałam! - przytuliłam go mocno, a on uniósł mnie, lekko ściskając. Miałam wrażenie, że bał się mnie mocniej objąć, jakby obawiał się, że mnie zgniecie.
- Co Ty tu robisz o tej porze? Jest po dwudziestej drugiej - zapytałam.
- O równej północy jest impreza nad jeziorem i jestem pewien, że chciałabyś iść - wbił mi palce w żebra śmiejąc się.
- Stary, ratujesz mnie od śmierci z nudów! - ponownie go uściskałam i wślizgnęłam się do domu, przebierając się z piżamy w coś normalnego. Było chłodno, więc postawiłam na długie, czarne rurki, bordowe vansy, ładna biała bluzka podkreślająca moją talię i na to cienka, skórzana kurtka w kolorze spodni, a do tego moja ulubiona torebka z tą samą zawartością co zwykle. W tym momencie cieszyłam się, że mam wprawę do robienia makijażu, bo zajęło mi to dosłownie pięć minut. Po cichu zeszłam na dół. Zamknęłam drzwi na klucz, zostawiając go pod wycieraczką i gnając do kuzyna. Wsiedliśmy na jego skuter i pojechaliśmy w stronę sklepu gdzie zaopatrzyliśmy się w alkohol i papierosy.
     Pojazd zostawiliśmy pod domem kumpla Damiana i w trójkę zaczęliśmy iść w stronę jeziora.
- Kto tam w ogóle ma być? - zapytałam. Chciałam tam kogoś znać, choć wiedziałam, że to jest mało prawdopodobne. Chłopaki wymienili parę swoich kumpli z paczki.
- Będzie Oliwia? Tak dawno się z nią nie widziałam - chłopaki umilkli. Spojrzałam na nich pytająco.
- Przecież... - zaczął Daniel - Oliwia zginęła już dwa lata temu.
Zamarłam. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Chciało mi się płakać i jednocześnie byłam wściekła, że nikt mi nie powiedział. Otworzyłam jedno piwo i wypiłam je szybko, wyrzucając butelkę w krzaki.
     Po dziesięciu minutach byliśmy nad jeziorem. Miejsce imprezy oświetlało ognisko, które było rozpalone na samym środku. Nastolatkowie z alkoholem, stojący w grupkach swoich znajomych, rozmawiali i wygłupiali się. Po chwili spojrzenia wielu facetów były skierowane na mnie.
- Coś czuję, że tej nocy będę musiał cię nieźle pilnować - zaśmiał się kuzyn, widząc napalonych, pijanych kolesi. To była jedyna rzecz, której nienawidziłam na imprezach.

     Siedziałam znudzona koło drzewa popijając już chyba czwarte piwo i paląc nie wiadomo którą fajkę z rzędu. Nie znałam, a raczej nie pamiętałam tam nikogo, a głupio mi było podejść i się odezwać sama nie wiem dlaczego. Kuzyn spędzał czas ze swoimi znajomymi i mnie zostawił samą.
- Damian, chcę już wracać - podeszłam do dziewiętnastolatka. Wszyscy jego kumple spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
- Za chwilę - poczułam się lekko zignorowana, ponieważ kontynuował dyskusję na temat tego, czy duże cycki fajnie wyglądają u dziewczyn. Żałosne.
- No ale spójrz na Kelsey! Jej cycki są tak małe, że praktycznie ich nie widać! Duże są znacznie lepsze i moim zdaniem nie ma tu nic do gadania - powiedział jakiś dupek, łapiąc mnie za cycki. Odepchnęłam go od siebie.
- Skoro nie zamierzasz wracać, wrócę sama - powiedziałam odwracając się na pięcie i gnając w stronę wyjścia z lasu. Było ciemno i nie ukrywam, że byłam przerażona, lecz nie chciałam aby strach ze mną wygrał.
- Nie tym razem, Kelsey... - wyszeptałam do siebie. Szłam przed siebie. Nie za bardzo pamiętałam drogę do domu. Las był ogromny, a ja kojarzyłam niektóre ścieżki jak przez mgłę. Chodziłam tam jak byłam małą dziewczynką, ciężko było cokolwiek sobie przypomnieć.
- Przepraszam, wiesz może którędy stąd wyjdę? - zapytałam jakiegoś kolesia, który wydawał się całkiem spoko.
- Mała suka zapomniała drogi? - po tych słowach zaczęłam czuć kłopoty. Był kompletnie nawalony, czego nie potrafiłam dostrzec, zanim go spytałam o drogę.
Cholera, Kelsey! 
- A nie, przepraszam... Jednak pamiętam - zaczęłam iść w nieznaną mi stronę, byleby jak najszybciej uciec od tego gościa.
- Widzę jednak, że w złą stronę idziesz, może odświeżyć ci pamięć? - chwycił mój nadgarstek tak mocno, że nie dałam rady się wyrwać. Bałam się. Serce waliło jak szalone. Przyciągnął mnie do siebie i chwycił za tyłek zgniatając go w swoich ogromnych łapskach. Z jego ust było czuć dużą ilość wypitego alkoholu. Był silniejszy, wyższy i znacznie większy ode mnie, ale nadal się nie poddawałam. Szarpałam się, wyrywałam, krzyczałam, lecz za każdym razem gdy chciałam wydać z siebie jakiś dźwięk, zatykał moje usta swoimi, co było bardziej obleśne niż się mogło zdawać. Czułam jak jego łapska podnoszą moją bluzkę, a ponieważ nie mógł jej ściągnąć, roztargał i po chwili byłam już w samym staniku. Zaczęłam płakać. Próbując kopnąć go z kolana w krocze, przewidział mój ruch, co sprawiło, że uderzył mnie w twarz bardzo mocno. Wywróciłam się, a on na mnie. Przygnieciona jego ciężarem już prawie się poddałam, gdy nagle usłyszałam jak z krzaków ktoś wybiega. Był to chłopak, dość wysoki i z tego co widziałam w ciemności, miał ze sobą plecak, który rzucił obok mnie i ściągnął ze mnie tego obleśnego kolesia, bijąc go parę razy po mordzie. Pijak upadł, a chłopak podbiegł do mnie, uklęknął na jednym kolanie i wyciągnął rękę w moją stronę.
- Nic ci nie jest? - jego głos był taki kojący, w jednej chwili poczułam, że już nie mam o co się bać.
- Tak, wszystko okej, dzięki - cała się trzęsłam. Podałam mu rękę, a on pomógł mi wstać. Widząc, że jestem bez bluzki, ściągnął swoją bluzę i zarzucił ją na moje ramiona. Nic nie mówiłam. Chłopak chwycił mnie za rękę i zaczął prowadzić. Szłam bez słowa. Czułam lekką niepewność, ale znając go kilka minut już czułam do tego chłopaka zaufanie. Po kilku minutach wyszliśmy z lasu i od razu wiedziałam, w którym miejscu się znajduję i jak dojść do domu. Czułam ogromną ulgę.
- Gdzie mieszkasz? - burknął chłopak, stanął na chwilę i spojrzał na mnie. Dopiero wtedy zauważyłam, jaki był przystojny. Jego włosy, tak seksownie porozrzucane na wszelkie możliwe strony. Oczy miał nie wiem jakiego koloru, ale pięknie błyszczały w świetle księżyca i ulicznych lamp i były duże, a usta tak idealnie komponowały się z resztą twarzy, pierwszą myśl, którą miałam w głowie, patrząc na niego, było to, że mam ochotę go pocałować.
- Um, I don't know - zapominając gdzie się znajduję, automatycznie odpowiedziałam po angielsku, lecz po chwili od razu się poprawiłam. - Trafię do domu sama, dziękuję za wszystko.
  Byłam strasznie onieśmielona jego urodą, ogólnie całym nim. Był taki... taki... Cholera, taki boski!
- Myślisz, że po tym wszystkim pozwolę ci samej wracać? Po prostu prowadź...
  Bez słowa ruszyłam w stronę domu mojej babci i dziadka, nie było to na szczęście daleko, dlatego już po chwili byliśmy na miejscu. Stanęłam przed nim i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Dziękuję - wyjąkałam i zaczęłam ściągać bluzę, którą wcześniej mi pożyczył. Rozpinając ją nie czułam wstydu, czułam się w swoim ciele bardzo dobrze.
- Zostaw ją, oddasz przy najbliższej okazji - jego kąciki ust lekko się uniosły. Podziękowałam raz jeszcze i wyciągając klucz spod wycieraczki, otworzyłam drzwi i udałam się do środka. Oparłam się o drzwi. Momentalnie łzy popłynęły z moich oczu, gdy uświadomiłam sobie co mogło się stać wtedy, w lesie. Dotarło do mnie to wszystko i kiedy wyobraziłam sobie tego kolesia, który na mnie leżał, byłam przerażona. Cicho udałam się do mojego pokoju pragnąc jedynie snu. Odłożyłam swoje rzeczy i udałam się do łazienki, aby wziąć prysznic. Szorowałam swoje ciało, z zamiarem zmycia z siebie śladu po tym facecie z lasu. Po dłuższym czasie spędzonym pod strumieniem gorącej wody, wytarłam się i w samej bieliźnie udałam się do swojego pokoju. Zgasiłam światło i biorąc ze sobą swój telefon, udałam się do łóżka. Chyba nigdzie nie czułam się bezpieczniej niż pod ciepłą pościelą. Odblokowałam mojego iPhone'a i włączyłam internet. Wchodząc na czat facebook'a, zorientowałam się, że moja przyjaciółka nie odpisała mi na wiadomość, czułam, jakby miała mnie gdzieś i po prostu świetnie się beze mnie bawiła. Wchodząc na jej profil i widząc zdjęcia z imprez, zobaczyłam, że wcale się nie myliłam. Dodała dużo fotek z chłopakiem, z którym prawie byłam. Cudownie, po prostu najlepsza przyjaciółka na świecie... Czujecie tą ironię?


     Kolejnego dnia obudziłam się całkiem wypoczęta, lecz wspominając to, co działo się tej nocy, byłam co najmniej przerażona. Spojrzałam na krzesło koło toaletki, mając nadzieję, że to wszystko mi się tylko przyśniło, ale bluza chłopaka, który mnie uratował, nadal tam była.
- Cholera - burknęłam pod nosem. Kelsey, nawet nie znasz jego imienia, jak oddasz mu tą bluzę? Jesteś beznadziejna! Spotkać takiego fajnego faceta i nawet nie spytać go o imię? Idiotka! W dodatku gadasz do siebie, super...
- Kelsey? - pukając, do pokoju weszła babcia. - Wstałaś już? Jest prawie południe.
  Nie wiedziałam, że tak długo spałam. Uśmiechnęłam się lekko do babci i mówiąc, że już wstaję, sięgnęłam po telefon sprawdzając powiadomienia itp. Po kilku minutach podniosłam swój zacny tyłek z łóżka i otworzyłam jedną z moich walizek, w celu znalezienia czegoś normalnego do ubrania. Zdecydowałam się na krótkie spodenki i t-shirt z napisem "Everyday I need kiss", a na stopy narzuciłam moje różowe kapcie.
- Dzień dobry - powiedziałam promiennie, schodząc na dół. Czułam się inna, jak  nowo narodzona, albo odmłodzona o kilka lat, czułam, jakbym nieprzerwanie mieszała w Polsce. Wszyscy patrzyli na mnie ze zdziwioną miną i jedynie cicho się przywitali.
- Ona coś kombinuje - Jason szepnął do dziadka z nadzieją, że nic nie usłyszę. Cholernie się zdenerwowałam. On jak zawsze musiał ze mnie robić czarny charakter w oczach innych. Zmierzyłam go krzywo wzrokiem i biorąc jabłko, z powrotem zamierzałam wrócić do swojego pokoju. Mój brat oczywiście dostał opiernicz od babci, która po chwili wołała za mną :
- O szesnastej idziemy do kościoła, ubierz się ładnie - jakiego znowu kościoła?! Od wielu lat nie byłam w kościele, więc ta myśl mnie przerażała. Byłam wierząca, ale uważałam, że chodzenie do kościoła, to zwyczajna bzdura. Nie potrzebowałam co tydzień chodzić w to samo miejsce, słyszeć te same słowa, po to, aby wierzyć. Przewróciłam oczami i mijając kolejne schodki, po chwili znajdowałam się w moim pokoju.


     Godzina szesnasta nadeszła tak szybko, że nawet się nie zorientowałam. Ubrałam się w czarne leginsy oraz koszulę w kratkę koloru czerwonego, a z biżuterii wybrałam złoty łańcuch na szyję. Zrobiłam lekki makijaż i byłam gotowa. Do kościoła mieliśmy bardzo blisko, ponieważ dom znajdował się w samym centrum wsi. Wszyscy ludzie mierzyli mnie wzrokiem, zastanawiając się zapewne kim jestem i z jakiej planety tutaj przybyłam. Suszkowice to mała miejscowość, gdzie wszyscy się znają, a ja w pewnym sensie byłam dla nich obca. Jakoś przetrwałam smętne gadanie księdza, wszystkie modlitwy i różne inne rzeczy. Kiedy byłam w drodze do domu, zaczepił mnie Kamil Patelski, którego spotkałam dzień wcześniej. Przywitaliśmy się.
- Świetnie wyglądasz - posłał mi ciepły uśmiech. Podziękowałam. - Co robisz tak za godzinkę? - zapytał, a ja od razu powiedziałam, że nie mam żadnych planów. Chłopak zapytał czy mam ochotę przyjść wieczorem na ognisko, które organizuje ze znajomymi. Od razu powiedział mi, że będą osoby z naszej dawnej ekipy. Zgodziłam się. Uznałam, że nie mam nic do stracenia. Powiedział mi, że przyjdzie po mnie, na co jedynie się uśmiechnęłam i mówiąc "do zobaczenia", pognałam prosto do domu. Cieszyłam się na myśl o dzisiejszym ognisku. Była to okazja do odnowienia kontaktów ze starymi znajomymi.

____________________________________________________

Tak więc mamy pierwszy rozdział! :) Nie jestem z niego zadowolona, ponieważ początki dla mnie są zawsze trudne. Nie potrafię zaczynać, ponieważ zawsze wychodzi tak samo : NUDNO.
Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie znacznie ciekawszy, ponieważ wszystko się rozkręci. :)
Liczę na komentarze. Piszcie co byście zmienili, czego się spodziewacie, co byście chcieli :)
Pozdrawiam,
Moskwa. 

wtorek, 29 lipca 2014

Prolog

     W życiu jak to w życiu, nie potrafimy zapanować nad wieloma sytuacjami, nie zawsze mamy to, czego chcemy, często osoby, na których nam zależy najbardziej, tak po prostu odchodzą i ranią, okazując się kimś, kogo tak naprawdę nie znamy. Idziemy przez życie stopniowo poznając siebie, potykając się. Ludzie, którzy życzą nam źle, pragną, abyśmy po upadku już nie wstali, dlatego nie możemy dawać im tej satysfakcji i nie możemy się poddawać, bo oni właśnie na to czekają - na naszą porażkę. Należę do osób, które nigdy się nie poddają, walczą o swoje. Jestem rodzajem samotnika, który nikomu nie ufa i nigdy nie okazuje słabości i smutku. Zawsze szeroko się uśmiecham i jeśli ktoś staje mi na drodze, przechodzę obok niego trzymając środkowy palec w górze.
- Kelsey! – z moich przemyśleń wyrwała mnie Anna Watson. Światowej sławy projektantka mody, organizatorka wielu pokazów, żona słynnego reżysera filmowego i muzyka rockowego, Williama Watsona i jednocześnie moja mama.
- Co chcesz? – wyciągnęłam słuchawki z uszu, patrząc na kobietę o blond włosach za kierownicą.
- Grzeczniej troszkę! Nie chcę słyszeć na ciebie skarg od babci i dziadka, rozumiemy się? – zapytała. Wszyscy myśleli, że to taka miła i cudowna osoba, a traktowała mnie jak zabawkę. Gdy byłam młodsza jeździłam z hotelu do hotelu, przez jej pokazy mody, a po kilku latach przebywania z nią wszędzie, znalazła mi niańkę, bo zaczęła mieć mnie dość. Nigdy nie było jej w domu i prawda jest taka, że nawet mnie nie znała. Tym razem wiozła mnie na lotnisko, ponieważ ubzdurała sobie, że całe wakacje spędzę w Polsce, zamiast w Los Angeles, gdzie czułam się najlepiej.
- Nie mogłam po prostu zostać w domu zamiast wracać do Suszkowic? Nienawidzę wsi! – krzyczałam.
- Kiedy wyprowadzaliśmy się stamtąd tak strasznie płakałaś… Nie rozumiem co się z tobą stało – wybuchłam śmiechem.
- Znasz mnie? Bo ja ciebie nie. Chyba, że z okładek czasopism – wiem, że czasem gadałam rzeczy, których nie powinnam i które mogą kogoś zaboleć, ale taka już byłam. Zawsze otwarcie mówiłam to, co myślę.
- Jason, proszę Cię, pilnuj ją – zwróciła się do mojego starszego o dwa lata brata, który jedynie przytaknął i skierował swoje spojrzenie z powrotem w wyświetlacz swojej komórki.

     Podczas wysiadania z samochodu na lotnisku, jak zwykle dopadła nas banda paparazzi strzelająca bezsensowne zdjęcia. Razem z bratem wzięliśmy swoje rzeczy i staraliśmy się uwolnić od wszystkich aparatów, lecz nie za bardzo nam się to udawało. Na szczęście po jakimś czasie mieliśmy już spokój. 

_________________________________________________________________

Tak więc mamy prolog! Mam nadzieję, że Wam się podoba. Długo zbierałam się na to, aby go napisać, nanosiłam wiele poprawek, ciągle coś mi nie pasowało, coś przeszkadzało, ale mam nadzieję, że jest już okey :) Po długiej przerwie w pisaniu wracam do blogowania :) Liczę na dużą liczbę komentarzy, bo motywują mnie i do zmian i do dalszego pisania :) 
Pozdrawiam,
Moskwa